Nadszedł radosny dzień 0! Wyjeżdżam! Według Googlemaps do pokonania mam około 1250km. We Wrocławiu MUSZĘ być 9go lipca, gdyż 10go wylatuję do Londynu na szkołę letnią. Czyli rozkład jazdy trochę napięty: nie ma obijania się. Chcę zahaczyć po drodze o Wspólnotowy Trybunał Sprawiedliwości, który pokaże mi pani Bonneau (nauczycielka z ESITu), więc żeby z wszystkim się wyrobić powinnam była wsiąść na rower już w piątek. Okej, bez paniki. Karnę się po prostu do Reims, dzięki czemu się wspomogę 150km. Rewizja danych: Reims – Wrocław = 1100km.
Do Reims dojeżdżam przed 9tą rano i z pociągu wsiadam na rower. Codziennie powinnam przejechać ok. 100km, ale na rozgrzewkę postanawiam zrobić 115km, aby w niedzielę szybciej do Luxemburga dojechać. Pierwsze 100km idzie mi okej. To każdy kilometr ponadto jest wyzwaniem. KAŻDY. Pod koniec dnia jestem już zmęczona a na dodatek zaczyna padać… nie, LAĆ, z tych ciężkich chmur, które szczelnie zakrywały każdy skrawek nieba przez cały dzień. W tym momencie na szczęście jestem koło jakiegoś gospodarstwa więc pędzę do stodoły. Wychodzą właściciele i zapraszają mnie na kawę. Leje przed dobre 40minut. Kiedy trochę się uspokaja wskazują mi drogę do najbliższego campingu. Oczywiście super pod górkę. Około 18.00 udaje mi się tam dotrzeć. Zaczyna mocniej padać. Muszę szybko rozbić namiot. Ostatnim razem robiłam to około 2 lat temu, z tatą, który mówił mi co i jak. A tu muszę sama. Słaniam się na nogach, pada jeszcze mocniej a ponadto okazuje się, że namiot jest rozłożony na dwie części. O nie! Tata musiał go chyba suszyć i dlatego go całego rozpakował. Łzy stają mi w oczach. Aaaghr!
I tu pojawia się Luc, czarujący pan około 80tki, oraz jego zona Till, która częstuje mnie herbatą. Luc pomaga mi rozbić namiot. Udaje się! Luc zawozi mnie również do sklepu, ponieważ camping znajduje się na takiej górce, na której umiera się 2 razy: zjeżdżając rowerem, bo jest tak stromo, że hamulce tylko mogą doprowadzić do wyrafinowanej figury akrobatycznej, a następnie ponownie, wjeżdżając.
Zakupy zrobione, a Luc zaprasza mnie na kawę. Zaprasza również Irene, inną dziewczynę, która również sama jedzie sobie przez Europę rowerem.
- Sama też jedziesz?!
- Ty też?! Nie boisz się?! – śmiech.
Po kawie mamy kolację. Z jedzeniem nie swoich rzeczy jest tak, że jeśli ich nie zjesz, to potem je wieziesz. Co suma sumarum nie byłoby takie złe, gdybym wiedziała, że w Belgii i Luxemburgu WSZYSTKO jest zamknięte w niedzielę. Albo idziesz do restauracji albo umierasz z głodu.
Km: 116.43
Max: 64km/h
Czas dla pierwszych 100km: 5 godz.
Średnia prędkość dla pierwszych 100km : 20km/h
Start w Reims: pierwsze oficjalne zdjęcie z wyprawy!
Reims
Piękna katedra w Reims. Raz jeszcze będę musiała
tu przyjechać, żeby ją zwiedzić.
Widzieliście kiedyś blado-fioletowe maki?!
Super nie?
Ciągle fajne.
Przerwa na zdjęcia.
Tak się dzieje, kiedy wozi się kupę złomu. Morał: zawsze chowaj kabelki poza zasięg kół!
Było tak wilgotno, że nawet aparat mi zaparował.
Przysłowiowe droża i bezdroża.
Rower w polu, przerwa na moment Kodaka.
Okej, potwierdzam, że napis taki jak ten ("Uwaga pszczoły") nie jest po to aby było ładnie. Nie jest to również zaproszenie do sesji fotograficznej...
... na którą się jednak bezczelnie odważyłam. Przypłaciłam to bąblami oraz podążającymi za mną przez kilometry pszczołami. W pewnym momencie miałam strach przed oczami, bo naprawdę nie chciały sobie odpuścić!
Kiedy miasto widnieje na znakach drogowych to dobry znak!
Przerwa na obiad na głównym placu mikroskopijnej miejscowości.
Ale kościół mieli za to świetny!
Pierwsze 100 km. Z dedykacją dla Pam, która była jedną z inspiracji do tej podróży.
Ach, jak ładnie...
Kolacja z Luc'iem i Irene
...oraz Till.
Było genialnie! Co widać, nie?
Pan w stojący w "drzwiach" to kolejny rowerzysta. Jeździ na rowerze wraz z żoną. Obecnie są na 4-miesięcznej wyprawie z Finlandii do Portugalii. Kilkumiesięcznej bo są na emeryturze. Ja też tak chcę!!! Jeszcze pracować nie zaczęłam a już emerytura mi się marzy... he he!
Przestało padać, można robić zdjęcia. Namiot w stanie OPERACYJNYM!
Wieczór się zbliża, trzeba przygotować się na dzień następny.
Uwzględnić należy np. gatki kolarskie, które są genialne (ale działają tylko bez majtek!)...
... ale które trzeba codziennie prać (okej, kto je codziennie pierze, ten je pierze...).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz