Pozostało mi 75 km do Luxemburgu. Okazuje się, że możemy z Irene przejechać się razem 35km, jeśli zboczę z mojej trasy krajowej (trochę na niej aut, ale szybko się robi zaplanowane kilometry, a mi się spieszy (jak zawsze!)) na małe polne ścieżki trasy rowerowej. Tak też postanawiam uczynić, gdyż Irene jest super i mamy mnóstwo rowerowych rzeczy do obgadania.
Rozstajemy się w Etallon o godzinie 13tej. Mam 45km do przejechania i obiad do zjedzenia. Oraz nową trasę do przejechania. Powracam na drogi krajowe, dzięki czemu moja nowa „mapa” ogranicza się do kilku nazw miejscowości i numerów dróg. Obiad jem w uroczym małym miasteczku Arlon. W restauracji oczywiście, gdyż nie ma ani jednego sklepu otwartego. Do Luxemburgu mam 26km. Dojeżdżam o 16tej pod dom nauczycielki z ESITu, pani Bonneau. Rozkładam się na jej tarasie, jako iż jeszcze nie dojechała z Paryża (Jestem pierwsza!) Około 17tej postanawiam uderzyć w miasto, w desperackiej nadziei na znalezienie nawet super drogiego sklepu otwartego w niedzielę. Marzy mi się jabłko… albo banan… Ze sobą nie mam NIC do jedzenia…
Sklepu nie znajduję. Odkrywam za to piękne miasto. Z ogromnymi parkami (muszę iść tam pobiegać wieczorem!!!), pięknymi mostami, zamkami, architekturą. Jest PRZECUDNIE. Po godzinie okazuje się, że pani Bonneau dojechała. Wracam więc do jej domu i zostaję ugoszczona w przecudnym mieszkaniu. Pani Bonneau robi przepyszną kolację z kaczki w śliwkach, poprzedzoną sałatką i magicznym chlebem z masłem. Zaczynam się zastanawiać, czy przez rower jestem tak wygłodniała, że nagle chleb z masłem staje się szczytem moich kulinarnych pragnień… ale pani Bonneau uspokaja mnie, że to masło rzeczywiście jest magiczne. Dzięki jej gościnności mam okazję również przeprać rzeczy. Przygotowuję więc moje wyjściowe spodnie, białą bluzkę i trzewiki, które zabrałam by móc w Trybunale jak człowiek się pokazać. O 21.30 wzywa mnie łóżko i zasypiam momentalnie.
Km: 80.06 z czego 37.33 z Irene
Max: 59km/h
Czas: 4.26:24
Średnia prędkość: 18.1km/h
W czasie śniadania. My z Irene leniwie, pan emeryt-rowerzysta już gotowy do drogi!
Obmyślanie planu bojowego na dzień drugi (mój) i dziesiąty (Irene).
Najsłodsza para na ziemi!
Belgia. Przejście graniczne jakoś mało... liryczne...
Obiad przed Luxemburgiem w Longwy.
Ten karteluszek to moja "mapa". Przejechałam na niej 50km. We Francji jest to możliwe, gdyż rowerem bezproblemowo można jeździć po pięknych krajówkach. Wystarczy więc znać ich numery i hulaj dusza!
Luxemburg! Czekając na panią Teresę zrobiłam tour de parków miejskich.
Są przecudne. Mogłabym tu dla nich zamieszkać.
Jak z bajki o zielonym ogrze, ośle i rudowłosej księżniczce.
Główna ulica handlowa w Luxemburgu. Akurat odbywał się w okolicy festiwal muzyki karaibskiej.
Salon oraz "mój pokój" u pani Teresy. Ale mi się u niej podobało!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz