piątek, 3 lipca 2009

Dzień 6 (czw 02/07/09)

Czego to się dla roweru nie robi...?

Do Frankfurtu 100km (Googlemaps, nienawidzę cię zdrajco!!!). Jest fajnie, gdyż z górki (tej, na którą wczoraj w pocie czoła wyjechałam). Dochodzę do wniosku, że uwielbiam, kiedy najpierw jest pod górkę, bo wiem, że potem będzie z górki. Dobrze funkcjonuję w systemie „praca – nagroda” ha ha!

Dojeżdżam do Menu. I tutaj zaczyna się moje najdłuższe „pod górkę” w życiu. Będę jechać w górę rzeki i to przez ok. 600km!

W Mainz (bardzo ładne miasto), jakiś rowerzysta pomaga mi w księgarni znaleźć odpowiednią mapę rowerową aby w okolice Dresden się dostać. Mam szczęście, że go spotykam przy mapach, gdyż obsługa sklepu nie dość, że w żadnym obcym języku nie mówi, to zupełnie nie jest w stanie pomóc w czymkolwiek. Okazuje się również, że do Dresden nie ma żadnej trasy rowerowej z Frankfurtu. Patrzymy na mapę wszystkich tras w Niemczech. Nie ma ani jednej prowadzącej z zachodu na wschód (podtekst historyczny?). Będę musiała NA OKOŁO jechać!

We Frankfurcie jestem o 17. O 18.30 (to miasto jest duże) dobijam do Belen – koleżanki z pierwszego roku w ESITie (mówiłam, że jesteśmy wszędzie!). Super jest ją zobaczyć! Trochę gadamy, jemy pyszną kolację i idziemy jeszcze na zakupy, z których wracam z 5 kg jedzenia. To 2 duże butelki wody tyle ważą oraz konserwy. Niestety, żadne inaczej opakowane jedzenie nie wchodzi w grę.

Wieczorem pracuję na komputerze aby zobaczyć, jak wygląda moja nowa trasa. Glups! Jest o 350km dłuższa! Zamiast 1250 mam 1500 do przejechania! Co robić?! Co robić?! Nawet jeśli zwiększę kilometraż, fizycznie nie jestem w stanie zdążyć do Wrocławia na 9go. 10go bowiem mam samolot do Londynu. Agrh! Czemu zawsze robię wszystko na styk?! Czemu zakładam, że czasu mi zawsze wystarczy?! Do dlatego zawsze sie wszedzie spiesze. I znowu w domu bedzie: "Czesc mamo! No to pa mamo!". Notka mentalna: nie planować żadnych pociągów ani samolotów od razu po trasie, bo się na nie po prostu nie zdąży. Spodziewać się nieprzewidywalnego!

Postanawiam sobie dokupić 2 dni jazdy: kupuję nowy bilet lotniczy na 12go. I kurczę, muszę dobrze pedałować!

Km: 101.36

Max: 56.5km/h

Czas: 5.29:24

Średnia prędkość: 18.5km/h


A na szczycie góry taki magiczny zakątek... Czeka w nagrodę dla wybranych zdobywców.


Na zdjęciu znowu tego zbyt dobrze nie widać, ale tam w polu, pod winnicami napisane jest na murku "Lebe vegan!". Interpretuję to jako ekologiczne graffiti!


W okolicy rzeki, na szczytach gór i pagórków roiło się od warownych (?) zamków i twierdz.

Jedzenie!!!!!! Na wiśnie rzuciłam się ruchem zdecydowanym. Uzbierałam ich z kilogram. To pierwsze drzewo z owocami zapowiadało, że wyjechałam z doliny winnic a wjechałam na "Wiśniowy Szlak Rowerowy". Przepyszny!

I przepiękny!

Po raz kolejny mój biedny aparat nie jest w stanie uchwycić tego, czym zachwycają się moje oczy. To zboże tworzyło taką miękką, ciepłą pierzynkę dla Ziemi, w której chętnie zanurzyłabym i zakopałabym się ja sama.

Ze "Szlakiem Wiśniowym" połączył się "Szlak Śliwkowy".


W jednym worku mam kilo wiśni, w drugim kilo śliwek.

Mainz.

Niesamowita fontanna. Z tysiącem magicznych postaci rodem z bajek.


Deser przed obiadem! Znalazłam fontannę, w której mogłam się po wiśniach obmyć, więc korzystałam. Kwaśne były takie, że nawet teraz na wspomnienie samo ślinianki zwiększają swoje obroty!

Powrót do źródeł!


Przysięgam, że coś jest w powiedzeniu, że swoi ciągną do swoich albo, że podobieństwa się przyciągają. Ten pan był po prostu BOSKI! Rozsiadłam się na jakiejś ławce na rzeką, żeby obiad skonsumować. Pan ze zdjęcia był na spaceerze z psem. Zaczął ze mną rozmawiać. Przyniósł dwie butelki wody, bo w promilu 10km nie było ani pół sklepu. Wyciągnął wtedy zza paska od spodni mapę Francji, by pokazać mi trasę swojego prywatnego "tour de France" na rowerze. 4000km w 3 miesiące! Kiedy? Poprzedniego lata. W tym lecie tylko kilka setek kilometrów na rowerze przejechał, bo miał operację serca, a poza tym to on już taki młody nie jest. W zeszłym roku miał przeciez tylko 73 lata a w tym stuknęło mu już 74! UWIELBIAM!!!

Alejki ukryte między drzewami oraz ich wiernymi cieniami kojarzą mi się z "alejkami-zebrami"...

Belen i jej służbowe mieszkanie od Banku Centralnego. Jak przyjechałam, byłam TAK brudna, że po przesunięciu łóżka, zostały na nim szaro-bure odciski.