Nie popisałam się co do stosowania własnych wskazówek rowerowych. Miało być więcej spania i wypoczywania a będę wyjeżdżać po zaledwie 2 i pół godzinach snu… Ale oprócz tego, że rano nie mogę złapać równowagi i obijam się pijacko od ściany do ściany, to jestem przeszczęśliwa i z radością zbieram się do drogi.
Stoję już w drzwiach, kiedy okazuje się, że wyparowały mi moje okulary słoneczne. Na szczęście Baza Cieplińskich, znajdująca się na południowych krańcu Wału Miedzeszyńskieo, z której startuję, zaopatruje mnie w nową parę. Uf, myślałam już, że nie pojadę (sponsorowi dziękujemy).
Wyjazd z Wawy jest przeżyciem traumatycznym. Ścieżki rowerowe się zaczynają i kończą gdzie im się podoba. Co rusz muszę targać rower po jakichś schodach, bo kiedy je budowano to ani rowery ani wózki jeszcze, zapewne, nie istniały. Miasto cierpi na brak klarownego rowerowego oznaczenia „gdzie i którędy” i tak 23-kilometrowy przejazd przez stolicę zajmuje mi 2 godziny! 2 godziny w spalinach i frustracji z powodu coraz to częstszych schodów. Trudne wjazdy i wyjazdy do dużych miast to jednak chleb powszedni wszystkich środków transportu, nie tylko cyklistów. Może ewentualnie pociągiem jest łatwiej, ale tutaj traumy się dostaje przechodząc po niektórych dworcach polskich…
W końcu udaje mi się wydostać! Jestem trochę zawiedziona, że żaden ze znajomych nie mógł się do mnie dołączyć. Okazuje się bowiem, że dzisiejśi młodzi są po jakiejś indoktrynacji czy coś, bo nikt się nie chciał odważyć na wagary… Czy dzisiejsze dzieci już w ogóle nie wagarują??? Ministrze Edukacji: martwię się o naszą młodzież!
Poza miastem rozwijam skrzydła: trasa jest piękna i szybka. Płaska jak stół, z okazjonalnymi tylko dziurami w drodze. W wielu miejscach są ścieżki. Na obrzeżach Parku Kampinoskiego czuję się jak w głębokim lesie… Jak w lesie się też profesjonalnie gubię. Robię całe okrążenie jeziora zanim się orientuję, że w kółko jeżdżę…
Raj zaczyna się jednak kiedy docieram na powiatową 575. Jej piękno polega na tym, że ciągnie się bez żadnych skrętów czy odskoków do samego Płocka. Zakładasz więc muzykę na uszy, wyłączasz mózg, pochylasz się niżej nad kierownicą i pedałujesz ile sił w nogach!
Tak się zapedałowuję, że kiedy przystaję w (jedynym w promieniu 50 km) sklepie/barze z ciepłymi przekąskami, okazuje się, że do Wyszogrodu jest jeszcze tylko 22km! Zjadam więc spokojnie obiad (pychota!), konwersuję z miejscowymi a na odchodne właściciel sklepu daje mi scyzoryk, bo słyszał jak się żaliłam, że nie wzięłam mojego z powodu pakowania o 5tej rano (kolejnemu sponsorowi dziękujemy serdecznie!)...
Do Wyszogrodu dojeżdżam po 16tej. Kiedy patrzę na licznik, z zaskoczeniem odkrywam, że zrobiłam 100km (nie, to nie jest oficjalny dystans między Warszawą a Wyszogrodem, ale mój własny, wliczający w cenę wszystkie zgubienia się, objazdy i darmowe nadprogramowe okrążenia).. Jestem zaskoczona, bo z poprzednich wyjazdów pamiętam, że 100km inaczej czuje się w ciele. Hmmm… to chyba musi być zasługa tego dobrego WKRĘCONEGO roweru!
Pokonany dystans: 99.78km
Czas jazdy: 4h41
Średnia prędkość: 21.38km/h
Prędkość maksymalna: 37.80km/h
Do przejechania pozostało mi:
Dzień | Trasa | Km |
Dzień 2 – 29/04/11 | Wyszogród – Włocławek | 85 |
Dzień 3 – 30/04/11 | Włocławek – Mogilno | 85 |
Dzień 4 – 01/05/11 | Mogilno – Poznań | 80 |
Dzień 5 – 02/05/11 | Poznań – Krobia | 80 |
Dzień 6 – 03/05/11 | Krobia – Wrocław | 84 |
że w Warszawie...
...są takie cudeńka natury!
Nadwiślana rowerowstrada!
Wyjazd z Warszwy...
... w piękne miejsca.
Mój pierwszy rowerzysta do towarzystwa! Dziękuję za wyprowadzenie z puszczy!
Ach... czuć świerki, jak na wakacjach. Zaraz! Jestem na wakacjach!
Pyszny obiad w barze w Wilków Polskich. Sponosorowi dziękuję za scyzoryk!
I wiadomo gdzie się jest!
Wieś made in Poland.
Stacja pomiarów meterologicznych na baterie słoneczne! Polska się unowocześnia. Z Bogiem!
Kebab na kolację. Koleżanka z pracy byłaby dumna wiedząc, że w końcu jem coś "normalnego"...
I to by było na tyle.