Zbiórka pod warsztatem o 9-tej. Jestem zestresowana, bo mechanika nie ma i zastanawiam się, czy nie sprzedał już czasem mojego roweru na jakiejś nielegalnej giełdzie o 8-mej rano! Dociera jednak z 15-minutowym opóźnieniem. On musi zostać w warsztacie, więc daje mi swój samochód, żebym pojechała po rower. Jestem super zestresowana: nie prowadziłam od ponad roku. Na początku nie mogę nawet wystartować, bo nie pamiętam, że przy wciskaniu gazu trzeba puścić sprzęgło! W końcu ruszam i ku mojemu uradowaniu, rower jest tam gdzie był. Wracając, z tej radości zapominam, że „wyzwanie auto” jeszcze się nie skończyło i auto mi umiera na środku skrzyżowania, bo umiejętność ruszania pod ostrą górkę również się ulotniła. Blokuję ruch, wszyscy na mnie trąbią i wyrzucają niepoprawne politycznie wyrażenia a ja umieram ze stresu oczywiście i tylko marzę, żebym mogła w końcu z tego Paryża na rowerze się wydostać.
Rower zostaje naprawiony: SAMA wymieniam dętkę i oponę. Zakładam tylne koło, ustawiam je i reguluję hamulce. Dla przećwiczenia to samo robię z przednim. Jest 14 godz. Uff. Jestem przećwiczona i ponownie gotowa do drogi. Wyjadę jutro.