Zboczenie zawodowe
Średnie tempo: 18,6 km
Kontynuuję szlakiem nadmorskich szklaków rowerowych północnych Niemiec. Ciągłe pedałowanie na mojej bryce zaczyna dać się odczuć: mój stan zmęczenia powoli acz skutecznie się pogłębia. Rowerowanie ustępuje raz po raz przystankom, w czasie których próbuję pozwolić krwiobiegowi dotrzeć do moich zgniecionych pośladków a lodom do brzuszka. Mam wrażenie, że poziom lodów w moim ciele wzrasta wykładniczo do kilometrów w udach.
Oprócz tego, nic do zgłoszenia, no chyba, że fakt, iż plaże zostały szturmem przejęte przez rowerzystów.
Podążam dzisiaj do mojego gospodarza, Marc’a, urzędującego w Greifswald. Droga prowadzi przez Stralsund, co oznacza, że albo będę jechać po drogie szybkiego ruchu nie dla rowerów, albo po starej drodze z kostki brukowej.
Postanawiam, że moje pośladki są za delikatne na kostkę i pędzę szosówką. Do czasu! Drogę zajeżdża mi auto, z którego wybiega z pianą na ustach „zatroskany kierowca”. Przez 5 minut wykrzykuje na mnie wszystkie nieszczęścia, które rzekomo mogły mnie spotkać z powodu jazdy zakazaną drogą. Jest kierowcą karetki i zboczenie zawodowe sprawia, że jest chyba trochę przewrażliwiony. Nie twierdzę, że nie ma racji, oczywiście, ale jestem pewna, że równie głęboko by do mnie przemówił nie wykrzykując na mnie swoich płuc. No dobra, dobra, pojadę brukowcem…
Na 10 kilometrów przed celem wyjeżdża po mnie Marc aby dotrzymać mi towarzystwa na ostatnich kilometrach. Chłopak jest cudownym gospodarzem i zatwardziałym podróżnikiem. Tak się rozentuzjazmował przejezdną cyklistką (czyli, że mną), że opóźnił o dzień własny wyjazd na żaglowce, tylko po to, aby mnie ugościć. No proszę, to się nazywa zapał!
Dojeżdżamy do domu, wskakuję pod prysznic, Marc zasiada za gary (ja mu mentalnie pomaga) i kończymy na pysznej kolacji i opowieściach podróżniczych. Jestem natchnięta! A czy wspominałam już, że chłopak jest niezłym atletą? Chcę być taka sama jak dorosnę!
Przebyta dzisiaj trasa:
Dystans: 121,65 km
Oprócz tego, nic do zgłoszenia, no chyba, że fakt, iż plaże zostały szturmem przejęte przez rowerzystów.
Podążam dzisiaj do mojego gospodarza, Marc’a, urzędującego w Greifswald. Droga prowadzi przez Stralsund, co oznacza, że albo będę jechać po drogie szybkiego ruchu nie dla rowerów, albo po starej drodze z kostki brukowej.
Postanawiam, że moje pośladki są za delikatne na kostkę i pędzę szosówką. Do czasu! Drogę zajeżdża mi auto, z którego wybiega z pianą na ustach „zatroskany kierowca”. Przez 5 minut wykrzykuje na mnie wszystkie nieszczęścia, które rzekomo mogły mnie spotkać z powodu jazdy zakazaną drogą. Jest kierowcą karetki i zboczenie zawodowe sprawia, że jest chyba trochę przewrażliwiony. Nie twierdzę, że nie ma racji, oczywiście, ale jestem pewna, że równie głęboko by do mnie przemówił nie wykrzykując na mnie swoich płuc. No dobra, dobra, pojadę brukowcem…
Na 10 kilometrów przed celem wyjeżdża po mnie Marc aby dotrzymać mi towarzystwa na ostatnich kilometrach. Chłopak jest cudownym gospodarzem i zatwardziałym podróżnikiem. Tak się rozentuzjazmował przejezdną cyklistką (czyli, że mną), że opóźnił o dzień własny wyjazd na żaglowce, tylko po to, aby mnie ugościć. No proszę, to się nazywa zapał!
Dojeżdżamy do domu, wskakuję pod prysznic, Marc zasiada za gary (ja mu mentalnie pomaga) i kończymy na pysznej kolacji i opowieściach podróżniczych. Jestem natchnięta! A czy wspominałam już, że chłopak jest niezłym atletą? Chcę być taka sama jak dorosnę!
Przebyta dzisiaj trasa:
Dystans: 121,65 km
Czas jazdy: 6:32 h
Całkowity dystans: 1001,2 km
Nadmorskie marzenia...
Rowerowcy: przybyli, zdobyli.
Chce się walnąć i tyłka już nie ruszać...
Jedzie się okej.
Do czasu zawitania kostki brukowej.
Przez długie i bolesne kilkadziesiąt kilometrów.
I to by było na tyle.