sobota, 4 lipca 2009

Dzień 7 (pt 03/07/09)

Strach się bać!

Piątek był dniem pełnym wrażeń. Kiedy zatrzymywałam się w Seligenstadt na drugie śniadanie, nawet nie podejrzewałam, że może być to miasteczko tak malownicze!

Pod ratuszem zapytałam się przechodnia o kafejkę internetową. Nie ma. Okej, no problem. Zjem spokojnie śniadanie. Już miałam się za nie zabierać, kiedy kobieta, którą zaczepiłam, wraca i mówi, że mogę do niej do domu pójść na neta. Okej, ale super! To od niej wysłałam Wam pierwszego mejla.

Zaprosiła mnie również na obiad. We włoskim stylu, gdyż rodzina ta jest włosko-niemiecka. Rodzice dziewczyny (Irmy) są 100% Włochami. Jej mama przygotowała obiad. Na pierwsze danie makaron z ziołami z ogródka (najfajniejszego domu, jaki kiedykolwiek widziałam) oraz pomidorami. Na drugie danie mięso z grzybami i włoskie ratatouille. A na deser kawa i ciasteczka. Wow! Ale się najadłam! Mama dała mi jeszcze wyprawkę: bułki z serem, owoce i wodę! Proponowali mi również, żebym u nich zostala na sjestę a jeśli nie, to żebym na pewno ich odwiedziła jak będę tu następnym razem. Moi znajomi również są zaproszeni, więc jeśli zastanawiacie się gdzie wyjechać na wakacje, polecam Seligenstadt!

Czas wrócić na rower. Chcę dojechać do Wertheim. 130km – fajny cel! Mam dużo szczęścia po drodze, gdyż burza wisiała w powietrzu (dosłownie) i otarłam się o kilka kropli deszczu ale ogólnie pozostałam sucha. W wielu regionach w Niemczech ulewy były z piorunami, napadało podobno z pół metra wody i zalało co poniektóre miejscowości. Uff, ale fuks!

Dojeżdżam do Wertheim. Ładne miasteczko. W 5min zrobiłam rundkę po starym mieście. Czas dojechać na kemping. Jest 20. Ale wcześnie! Będę mogła spisać wszystko na kompie!

Niestety nie… Zaczęłam się gubić. Co rusz mówiono mi, że jestem na złym brzegu rzeki. Poskakałam z jednego brzegu na drugi z 5 razy. Spotkałam jakiegoś typa, który zadawał za dużo pytań i trochę się przestraszyłam, ale dzięki genialnym wskazówkom z CouchSurfing.org (niech żyje CS!) dla osób podróżujących samotnie, wiedziałam jak go zbyć. Błądziłam jednak dalej. Skierowano mnie gdzieś 5 km wstecz. Auch! Wróciłam się do miasta. Pojechałam wiec jeszcze inną drogą. Trafiłam do mega-centrum wyznawców Jehowy, którzy zaczęli na mnie patrzeć, jakbym z kosmosu przyleciała. Auch ponownie! W końcu ktoś skierował mnie w dobrym kierunku. Okej. Jestem na Banhofstrasse (na rowerze człowiek zaczyna wydawać ciekawe dźwięki typu: ”ooooohhh! Banhofstrasse! Yessss!”). Z mapy wynika, że do kempingu jest 1,5km. Super. Jadę, jadę, jadę… Nic. Jakiś dom/zakład, w którym nie pytam o drogę, bo nie chcę aby cały las wiedział, że jadę sama. Jadę dalej. Gdzieś za drzewami widzę ognisko i kilka aut. Czy to kemping? Nie wydaje mi się. Okej. Nieco dalej. 1,5km dalej znowu nic. Jest po 21. Jestem zmęczona. Na liczniku mam 140km. Robi się ciemno. Jestem w lesie (dosłownie i w przenośni) i zaczynam się denerwować. Zawracam, by zapytać tych przy ognisku gdzie tu jest kamping. Przy ognisku znajduję czterech facetów robiących sobie prywatną balangę. Oups! Jakos nie wydaje mi sie las wieczorowa pora z czterema pochmielonymi panami szczytem moich marzen... Szybko w tył zwrot. Nie podoba mi sie ten las. Postanawiam wrocić do miasteczka i znaleźć kogoś, kto będzie mógł mi wskazać JAKIKOLWIEK kamping, GDZIEKOLWIEK by nie był.

Znajduje w koncu pana, ktory jedzie ze mną rowerem 5km wstecz pokazac mi gdzie jest kamping. Dojeżdżam chwilę przed 22. Cieszę się, że dojechałam, ale jestem WŚCIEKŁA, że nie do tego miejsca, które sobie wybrałam. W złości kreślę po mapie to co o niej myślę. Jak można nie zamieścić ANI JEDNEGO znaku ułatwiającego dojazd?! Tym od tej mapy (i od „kempingu widma”) też napiszę i powiem co o nich myślę!!!

Km: 145.12

Max: 50km/h

Czas: 7.20:51

Średnia prędkość: 19.7km/h

Seligenstadt

Jak z bajki...

...malowane.

Irma w jej cudownym domu.

Mama Irmy i synek.

Prawdziwy włoski obiad!

Mama i córka

Dorzućcie dziecko i dziadka i rodzina (prawie) w komplecie!

Prawdziwy z młodego model!

Komplet! Zdjęcie robi sąsiadka, która metodą włoską również załapała się na obiad.

Aschaffenburg.

Zastanawiająca architektura.

To jest wioska, do której dojechałam za szybko i minęłam tym samym niechcący zjazd na drugą stronę.

Wertheim. Wygląda niewinnie i nie zdaję sobie jeszcze sprawy jakiego da mi kopa.

Plakietka McDonalds'a z literami TBB. Z angielskiego TO BE BUILD - czyli JUŻ WKRÓTCE OTWARCIE NOWEJ MCRESTAURACJI.