W Londynie jest super!!! Dzisiaj miałam egzamin (na temat roznych teorii politycznych oraz o powiązaniu terroryzmu i polityki realizmu), we wtorek robilam prezentacje o "przyszlosci Marksizmu" a w poniedzialek oddalam recenzje ksiazki o immigracji. Co oznacza, ze ostatnio nie dosypiam! W pierwszym tygodniu pobytu tu JEDYNE co robilam to chodzilam na uniwersytet i odsypialam te 1500km. Bylam padnieta!!! Na zdjęciach ciągle zresztą wychodzę jakby mnie pobili: a ja tylko nieco bardziej oczy podkrążone mam!
Jutro wiec, po 3 intensywnych tygodniach nauki (ja to se wakacje umiem zafundować!!!), mam w planach NIC nie robić tylko spac do soboty rano, a gdybym sie po drodze obudzila, to nigdzie nie wychodze, tylko grzeje sie w ogrodzie i czytam ksiazke o przygodach rowerowych jakiegos Anglika na emeryturze. Znajomi, u ktorych sie zatrzymalam to Pam i ferajna, czyli moi znajomi rowerowi, ktorzy maja odpowiednia literature.
Szybkie wprowadzenie w świat Pam. Pam to ta, która po powrocie z samotnego rowerowania po Europie postanowiła wybrać się na rowerze do Indii. W podróży towarzyszyła jej przyjaciółka Jackie oraz Gary, z którym mieszka i który wcześniej nigdy na rowerze nie jeździł. Postanowił się jednak z Pam kopsnąć, bo tak ją kocha, że wiedział, że nie przeżyje 3-miesięcznej rozłąki. Nota bene, decyzję o wyprawie rowerowej podjął wracając taksówką z pobliskiego pubu, w którym przyjaciele rowerowo witali powracającą z europejskiego tourne Pam. Rower Garego był w tej historycznej chwili razem z nim w taksówce... No ale przecież i tak wszyscy wiedzą, że rower jest najlepszym środkiem transportu na DŁUGICH trasach a nie w mieście!
Ja poznałam Pam w zeszłym roku w pracy w Lądku. Przy obiedzie (firma stawiała!) zaczęłyśmy gadać tak o życiu i śmierci ("a rano zrobłam jajecznicę") i wyszło, że obydwie jeździmy na rowerach. Kiedy powiedziałam, że chciałabym do Brighton pojechać bo po pierwsze mam ochotę się karnąć a po drugie Brighton znam na pamięć z jednego z moich ulubionych seriali (brytyjskiego "Sugar Rush") i teraz chciałabym go zobaczyć "na żywo" (hej! zupełnie jak ze Stanami!), to okazało się, że następnej soboty Pam organizowała z przyjaciółmi właśnie takie "karnięcie się" na południe. Zaprosiła mnie a kiedy zrozpaczona ogłosiłam, że na razie nie mam roweru, zapronowała mi jeden ze swoich. Pozwoliła mi go później zatrzymać przez 2,5 miesiące moich wakacji w Lądku. To również ona przyjechała po mnie do szpitala drugiego dnia mojego londyńskiego rowerowania, kiedy rozwaliłam sobie twarz.
No i Pam to w końcu ta, której nie podoba się, że jakieś głąby w Afganistanie zabijąją cywilów. Postanowiła jednak nie marudzić tylko coś z tym zrobić. Zakasała laska rękawy i zaciągnęła się do ochotniczej armii lądowej! Od dwóch lat co weekend ćwiczy pod okiem wojskowych, co jakiś czas wyjeżdża na tygodniowe szkolenia, no a teraz jest na 2-miesięcznym treningu poprzedzającym jej 7-miesięczną misję w Afganistanie.
Chcę być taka jak Pam gdy dorosnę!!!
Do jej domu przyjechałam około 17tej dwa tygodnie temu. Przywitał mnie Barry, nowy współlokator Pam i Garrego. Barry mieszka tu dopiero od miesiąca. Dwa miesiące temu rozstał się z chłopakiem no i Pam i Garry kazali mu do siebie się wprowadzić. Mają 3-pokojowe 2-piętrowe mieszkanie/dom szeregowy: NIZIEMSKO PIĘKNY. Chcę mieć taki sam!
Mieszkanie dobrze znam, gdyż wpadłam tu w zeszłym roku na parapetówę. Jest świetnie zrobione, w stylu lat 60. Pam i Gary urządzili je za grosze, kupując stare meble na eBay'u (strona aukcji internetowych). Pam i Gary nie są parą, tylko bliskimi przyjaciółmi. Gary ma swojego chłopaka, a Pam swojego.
To teraz te nudy o gotowaniu. Ostrzegam: tylko dla wytrwałych!
To co już przy pierwszej wizycie rzuciło mi się w oczy, poza genialnym wystrojem, to wspaniała kuchnia. Nieco mniejsza niż moja w Paryżewie ale ponieważ nowocześnie i przemyślanie urządzona (bez szafek wypchanych zbierającymi kurz bibelotami) to o wiele bardziej funkcjonalna a przez to większa (tak, wielkość może nie miec nic do rzeczy z wymiarami rzeczywistymi!). No i miałam już możliwość przetestowania jej w praktyce. Genialna! Garry i Pam uwielbiają gotować, więc mają WSZYSTKO. Od zaawansowanego robota kuchennego po najnowszy gadżet taki jak ergonomiczny ubijak do ziemniaków! Mają również 2-metrową półkę pełną książek do gotowania. Wzięłam pierwszą lepszą w poszukiwaniu inspiracji i podziwiając zdjęcia wpadłam na "groszek z wędzoną szynką". Groszek konserwowy mam, szynki nie ale za to z plastiku wyje do mnie zakupiony kilka dni temu indyk, przypominając, że jego termin przydatności mija właśnie dzisiaj. Świetnie! Posłużę się przepisem i zrobię indyczą wariację na temat groszku! Wyszło bez achów i ochów, ale na pewno taki groszek był nieco bardziej fantazyjny niż puszka konserowego smutno-nudnie podgrzana w garnku.
Jedząc zaczęłam wertować kolejne książki w poszukiwaniu przepisów, które mogłyby wprowadzić trochę nowego do mojej kuchni i nauczyć mnie kolejnych trików. Znalazłam maaaaasę wspaniałych przepisów. Idealnych na lato. W jednej trafiłam na genialną zupę kurżetkową i makrelę w cebuli i oliwkach! Mniam! Z innej zaś zaczął do mnie wołać omlet z rukolą i kozim serem, którego wariację jadłam z rok temu i moje kupki smakowe ciągle pamiętają jaki był dobry. Co ciekawe jadłam coś w ten deseń już nawet kilka razy w Londynie, w Paryżu zaś nigdy. Nie ma co: inne miejsce pociąga za sobą inny sposób życia, który odzwierciela się równiez w innym sposobie jedzenia. W Londynie o wiele mniej gotuję. Tylko pracuję, pracuję a w pośpiechu chwytam kanapki czy inne nudne rzeczy ze sklepowej półki. Albo się szlajam po barach czy restauracjach. Czasami można coś fajnego w nich jednak odkryć. Polecam LEON'a i Ping Pong. Kupki smakowe rozpuszczą Wam się z zachwytu!!!
Gotować tak naprawdę zaczęłam dopiero w tym roku w Paryżu. Po przeczytaniu (w końcu do końca) książek o tradycji pięciu przemian i dokonaniu historycznego odkrycia dotyczącego kuchni: "jakie to proste!". Dziś już wiem jak szybko i smacznie mogę coś przygotować i kuchnia mnie nie przeraża, więc gotuję kiedy tylko mogę. Zwłaszcza, że mam czas a kasy na kupowanie gotowych posiłków bądź na włóczenie się po restauracjach nie.
To wszystko po to aby powiedzieć co sobie uświadomiłam: funkcjonalna, dobrze wyposażona kuchnia to dla mnie ważne. Podejrzewałam to już wcześniej, jednak dopiero po tym pełnym kuchennych uniesień dniu dzisiejszym poczułam, że umrę jeśli takiej nie będę miała w moim nowym domu. Kuchnia Garry'ego i Pam sprawiła, że poczułam się BOSKO. Niczym superwoman, która ze świetną kuchnią u boku jest w stanie dokonać wszystkiego. Niemożliwego także! Aaaach...
Okej, tylko żeby nie było, że mi się w głowie poprzewracało. Na rowerze z jedną zapalniczką i jendym rondlem gotowałam i było git! Podrasowywałam moje puszki pięcioma smakami i wychodziły super. Ale dobra kuchnia do jak muzyka dla uszu: inspiruje do smakowych wypraw!
W domu Pam jest serdecznie, ciepło i przyjemnie, tak, że chcę tu zostac. Swing gra i jest mi po prostu dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz